Recenzja książki Grzegorza Kozery pt. „Berlin, późne lato”.
Wojenne Niemcy 1943 roku, terror, bestialskie prześladowania za pochodzenie i przekonania, totalny chaos, a gdzieś w środku tej zawieruchy niemiecki pisarz i polska więźniarka. Intrygujące, prawda? Nie spoczęłam póki książka, której dotyczy pierwsze zdanie czyli „Berlin, późne lato” Grzegorza Kozery nie wylądowała bezpiecznie w moich rękach, a następnie w głowie. I dobrze, bo najzwyczajniej w świecie zachwyciła mnie… Jedyny minus, że szybko się skończyła. Historia zaserwowana przez Grzegorza Kozerę wciągnęła mnie bez reszty, po czym zrobiło mi się smutno, bo miałam ochotę na więcej. Dużo więcej…
„Berlin, późne lato” ma w sobie jakiś magnes. Przyciąga, co – tak sobie myślę – wynika z faktu, iż to bardzo dobrze obmyślana i napisana rzecz. Swoista próba spojrzenia na trudny temat pod innym, zaskakującym kątem.
Co powiecie na Niemca, którego można polubić? My Polacy mamy z tym problem. W świetle naszej narodowej historii nie ma się czemu dziwić. Napadali na nas, mordowali, palili, grabili i ta ich mania wyższości. Tyle, że spojrzenie niejako z lotu ptaka rozmazuje obraz. Skracając perspektywę dostrzega się więcej szczegółów, bo przecież na całość składają się całe rzesze (dobre słowo z punktu widzenia tematu powieści) drobiazgów, z bliska bardzo się od siebie różniących. Jak lodowe śnieżynki. Ktoś widział dwie identyczne? Ludzie też są rozmaici, mimo iż pozornie bardzo podobni… I tu uogólnienie bierze w łeb. Schemat „siada”. Lubię to. Pociągają mnie historie łamiące stereotypy. Pewnie, między innymi, dlatego powieść Grzegorza Kozery tak bardzo przypadła mi do gustu.
Autor założył, że nie każdy Niemiec w czasie II Wojny Światowej musiał być wrednym hitlerowcem. Stworzył na potrzeby tej tezy Otto Petersa, który nie podzielał polityki faszystów. Czuł się obco we własnym kraju, gdzie wszystko w co wierzył czyli wolność, prawo do własnych przekonań, szacunek dla drugiego człowieka – legło w gruzach. Szaleństwo przeniknęło nawet do jego domu. Żona Petersa przyklaskiwała polityce Hitlera, idealizowała go niczym Boga. Wpoiła też miłość do wodza jedynemu synowi, który z wielkim entuzjazmem został wojskowym. Otto zamknął się w sobie. Zachowywał się jak automat; spał, jadł, chodził do pracy do księgarni, ale coś w nim zgasło. Nie mógł już pisać, tworzyć – jak czynił dotąd. Wiedział, że wszystko stanęło na głowie, jakiś mrok rozpanoszył się w jego kraju i życiu, ale niewiele mógł na to poradzić. A może zwyczajnie mu się nie chciało? Bo i dla kogo? Wegetacja, odrętwienie, smutek i samotność wypełniały Petersa po sam czubek głowy. W pewnym momencie do wszystkiego dołączyło dojmujące poczucie winy za zbrodnie wyrządzone przez potomka w czasie jego żołnierskich „popisów” na terenach okupowanych.
Patrząc na życie bohatera łatwo pokusić się o stwierdzenie, że los nie zawsze idzie nam na rękę, a najczęściej właśnie nie idzie… Szczęśliwie Petersowi przydarzyła się Halina, Polka – ranna uciekinierka z obozu koncentracyjnego. Pisząc „szczęśliwie”, brzmiące nieco dziwnie w kontekście całej tej przygnębiającej opowieści, mam na myśli krótkie chwile kiedy Peters mógł pożyć tak, jak chciał. Mimo wojny, mimo wszechogarniającego strachu, mimo poczucia beznadziei i uparcie obluzowującego się kartonu zakrywającego okno, żył jak człowiek i kochał. Nie szkodzi, że tylko przez chwilę. To dzięki Halinie mógł przynajmniej podjąć próbę zadośćuczynienia za wyrządzone zło. Przyznam się, że owa próba zrobiła na mnie piorunujące wrażenie…
„Berlin, późne lato” zadziwia swoją prostotą i powściągliwością. Nie ogłusza czytelnika nadmiarem rozdzierających serce scen czy to miłosnych, czy związanych z okropnościami warunków w jakich żyli ludzie dotknięci kataklizmem wojny. Jednak uczciwie uprzedzam, że czytając książkę często trzeba zmagać się ze wzruszeniem i łzami.
Autor „Berlina…” niczego nie narzuca, nie osądza, nie moralizuje. Za to w starannie dobranych słowach, w celnych spostrzeżeniach, mądrych analogiach i metaforach oraz między wierszami przekazuje czytelnikowi swoje emocje i uczucia. Dzieli się również wątpliwościami oraz lękami wywołanymi myślą o człowieku uwięzionym w chorej rzeczywistości. Podarował tym samym odbiorcy szansę spojrzenia na trudny problem z innej, mniej oczywistej strony. Może również sobie? Dodatkowy bonus, że zrobił to pięknie literacko. Uważam, że o wyjątkowych walorach przedstawionej powieści najlepiej przekonać się samemu, do czego – wszystkich wielbicieli dobrej książki – gorąco zachęcam.
Jolanta Domagała