Recenzje klubowiczów

Doroty Katende – „Dom na Zanzibarze”

Książka autorstwa Doroty Katende pt. „Dom na Zanzibarze” to według mnie kwintesencja egzotyki, pozytywnej energii, pochwały dla ciągłych poszukiwań właściwej drogi życia i pokonywania własnych słabości. Jest to lektura niezwykle inspirująca i motywująca do bliższego zainteresowania się Czarnym Lądem. Autorka, a zarazem główna bohaterka powieści to Polka, która urodziła się z Afryką w sercu – i to właśnie Afryka stała się dla niej lekiem na wszystkie bolączki. Pani Dorota, żyjąc w Polsce, nie czuła się szczęśliwa ani spełniona. Jej małżeństwa kończyły się fiaskiem, a finanse domowe, prawdę mówiąc, nie oszałamiały. Pomimo, że bohaterka miała niekwestionowany zmysł przedsiębiorczości, to niestety polskie realia gospodarcze skutecznie dusiły jej poczynania. Ale, jak sama pisze, „nie zawiesiła życia na haku”. Przeciwnie, postanowiła „zagarnąć szeroko otwartymi oczami tyle świata, ile się tylko da”. W Afryce, gdzie myśli płyną spokojniej i wyraźniej, bo nie zagłusza ich szum cywilizacji, Dorota odkryła sens życia. Na Czarnym Lądzie, dzikim i gorącym, odnalazła swoje miejsce na Ziemi. A właściwie wyspę Zanzibar, leżącą na ciepłym oceanie Indyjskim i tu zbudowała swój dom „Vanilla House”, a także spotkała największą miłość życia –Justina. Pamiętać należy też, że nigdy nie ma róży bez kolców. Bohaterka książki okupiła swe sukcesy ciężką, mozolną pracą i niezwykłym samozaparciem. Jak każdy, musiała doświadczać również rozczarowań (problemy prawne, zawiść sąsiadów, miejscowe zabobony i dziwactwa).Książka obfituje w piękne opisy afrykańskiej przyrody, a zwłaszcza zanzibarskiej, gdzie „zawsze świeci słońce, strzeliste palmy kołyszą się na wietrze, a kwiaty odurzają zapachem”. Lektura jest godna polecenia również ze względu na inne walory, a mianowicie takie, że może posłużyć, jako przewodnik po Zanzibarze, jego faunie i florze, ciekawych, historycznych miejscach i postaciach (np. księżniczka Salme). Ciekawie przedstawia miejscową historię, kulturę i tradycje. Gorąco polecam do przeczytania – kawałek świetnej książki.

Jolanta Domagała

Jeannette Walls – „Szklany zamek”

Raz na jakiś czas udaje mi się przeczytać książkę, która odbiera spokój i ściąga na siebie całą moją uwagę. Nie mogłam w żaden sposób opędzić się od myśli na temat autobiograficznej powieści Jeannette Walls p.t. „ Szklany zamek”. Nawiasem mówiąc tytuł przywołał mi skojarzenie ze „szklanymi domami” Stefana Żeromskiego – ta sama symbolika oznaczająca utopijną ideę. Wracając do rzeczy; omawianej książki nie sposób czytać bez wypieków na twarzy i pozostać zdystansowaną do treści, które przedstawia. Mało tego, nie można oderwać się od lektury aż do ostatniej strony. Co jest w niej tak magnetyzującego? Tematem tej pozycji literackiej jest szalone życie w hipisowskim stylu pewnej amerykańskiej rodziny, opowiedziane przez średnią córkę, Jeannette. Klan Walls’ów składa się z czwórki pociech: Lori, Briana, Jeannette i Maureen, ojca Rex’a – alkoholika, żarliwego zwolennika teorii chaosu i matki Rose – niepoprawnej optymistki o skłonnościach depresyjnych z żyłką nieodkrytej artystki malarki. Od pierwszego rozdziału, śledząc poczynania Walls’ów, doznawałam wstrząsu i miałam wrażenie, że przyzwolenie organów społecznych na pozostawanie dzieci z niedojrzałymi i nieodpowiedzialnymi rodzicami to nieporozumienie. Nie rozumiałam ich niezwykłej potrzeby wolności, nieskrępowanego niczym życia i dążenia do nieustannej ekscytacji. Kosztem takiego wyboru było skazanie maluchów na wieczną walkę o przetrwanie. Nie wspomnę już o ciągłych przeprowadzkach, często w środku nocy, o poszukiwaniu pożywienia w koszach na śmieci, o znoszeniu poniżenia ze strony rówieśników, chłodzie, nie leczonych chorobach i molestowaniu seksualnym przez członków dalszej rodziny. A mimo to kwitła w tej rodzinie prawdziwa miłość. Brzmi absurdalnie, ale to prawda. Zaskakujące dla mnie jest również moje odczucie na temat Rex’a Walls’a. Co prawda chętnie wyłoiłabym mu skórę za wydawanie pieniędzy na idiotyczny nałóg, gdy tymczasem jego dzieciaki przymierały głodem. Ale w rzeczywistości polubiłam go. Zapijał jedynie swoją bezradność. Był piekielnie zdolnym, nieszkodliwym idealistą, ciągle wierzącym w swój szklany zamek, niezłomnie opierającym się zewnętrznym nakazom, schematom, ramom i wymogom. Nie potrafił się przystosować i niestety skrzywdził tym swoją rodzinę. O dziwo dzieciaki przeżyły, a mocno zahartowane, nawykłe do niedogodności życiowych, doskonale poradziły sobie w dorosłym życiu i osiągnęły sukces. Autorka poprzez ujawnienie szczegółów swego trudnego, ale poniekąd szczęśliwego dzieciństwa dokonała rozliczenia z przeszłością. Z pewnością bardzo interesującą, co można też powiedzieć o jej debiutanckiej powieści. Gorąco polecam.

Jolanta Domagała

Jeannette Walls -„Szklany zamek”

Jeannette Walls urodzona 1.01.1960r. w Poenix jest znaną, nowojorską dziennikarką autorką kolumn plotkarskich wydawnictwa MSNBC. W powieści „Szklany zamek” opowiedziała dzieje własnej rodziny, książka ta uznana za bestseller została przetłumaczona na 16 języków. Jeannette wraz z trojgiem rodzeństwa nie miała łatwego życia, dzieci dorastały w warunkach skrajnego ubóstwa, cierpiąc głód i niedostatek. Rodzina ciągle zmieniała miejsce pobytu, nieustannie uciekając przed wierzycielami. Dzieci nie uczęszczały systematycznie do szkoły, wielokrotne przeprowadzki uniemożliwiały im normalne życie. Niejednokrotnie pozbawieni byli dachu nad głową lub wegetowali w ruderach, bez podstawowych sprzętów, mebli, łazienki czy własnego kąta. Przyczyn tego stanu rzeczy było kilka: ekscentryczność rodziców, ich umiłowanie wolności, strach przed rutyną, szarą codziennością, alkoholizm ojca, nieodpowiedzialność i egoizm matki. Matka uważała, że rodzina przeszkadza jej w realizacji artystycznych planów, nie chciała pracować zawodowo, jako nauczycielka, całe dnie pochłonięta artystycznymi wizjami, nie zajmowała się dziećmi. Jej mąż, Rex wykonywał dorywcze prace lub odwiedzał okoliczne bary. Zajęty był także poszukiwaniem złota i planowaniem budowy domu nazywanego „szklanym zamkiem”. Planów tych nigdy nie zrealizował, coraz bardziej pogrążając się w nałogu pijaństwa tracił szacunek swoich dzieci, zwłaszcza po kradzieży ich ciężko zapracowanych oszczędności.
Rodzice Jeannette nie umieli i nie chcieli zapewnić swoim dzieciom spokojnego bezpiecznego domu, nie potrafili zaspokoić ich podstawowych potrzeb, odrzucali również wszelkie formy pomocy społecznej, ich brak odpowiedzialności skazywał rodzinę na głód, biedę i poniżenie. Jednak ci dziwacy i ekscentrycy wiele przekazali swoim dzieciom, nauczyli ich marzyć, wierzyć we własne siły, interesować się wieloma dziedzinami nauki, pokazali im różnorodność i bogactwo życia, zachęcali do czytelnictwa. Nie chcieli, aby ich życie było nudne i szare, pragnęli, aby miało posmak przygody. Przez dorastanie w tak trudnych warunkach dzieci nauczyły się samodzielności, wyrosły na dzielnych ludzi, własną pracą zdobyły wykształcenie, niezależność finansową i osiągnęły sukces. Kiedy dzieci odeszły z domu rodzice wybrali bezdomność, odrzucając pomoc bliskich, skazali się na życie na ulicy w zgodzie ze swoimi przekonaniami. Mimo trudnych warunków i częstych konfliktów Wallesowie byli jednak związani ze sobą silną więzią rodzinną. Szczególny rodzaj porozumienia istniał miedzy autorką powieści, a jej ojcem. Jeannette kochała swojego tatę mimo wielu rozczarowań i zawodów, jakich doznała z jego strony, wiedziała, że on także kocha ją wielką ojcowską miłością i dumny jest z jej osiągnięć. Opowieść Jeannete Walls jest to rozliczenie autorki z własną przeszłością, na podziw zasługuje szczere i otwarte przedstawienie rodzinnej historii. Książka jest napisana w sposób przemyślany, pokazuje jak autorka zmienia swój stosunek do rzeczywistości na przestrzeni upływających lat. Dostarcza wzruszeń, niekiedy wzbudza grozę, przerażenie i współczucie dla czwórki małych dzieci zmagających się z życiem. Zmienia nasze patrzenie na świat, pobudza do refleksji na temat systemu wartości i sposobu wychowywania dzieci.

Anna Żmijewska

„Dewey. Wielki kot w małym mieście”

Książka o bibliotecznym kocie Dewey’u zaintrygowała mnie oryginalną okładką przedstawiającą rudego kota o głębokim, mądrym spojrzeniu orzechowych oczu. Temat okładki koresponduje z głównym wątkiem lektury, bo książka rzeczywiście poświęcona jest historii pewnego mruczka. Rzecz rozpoczyna się w mroźny, styczniowy poranek, w jednej z amerykańskich bibliotek, w Spencer – w stanie Iowa. Pracownice biblioteki znajdują, w pojemniku na oddane książki, małe kocię, prawie zamarznięte na śmierć. Szczęśliwie udaje się je odratować i ruda kulka pozostaje ze swymi wybawczyniami już na zawsze, bo zarząd biblioteki zgadza się, aby kociak stał się pełnoprawnym mieszkańcem placówki, a zarazem asystentem pracujących tu osób. Wszystko to dzieje się, gdy nad Ameryką, a nad Spencer w szczególności, wisi widmo głębokiego kryzysu gospodarczego; panuje bezrobocie, smutek i ogólne zwątpienie. Świat toczy zimną wojnę. Tymczasem obecność Dewey’a w bibliotece korzystnie wpływa na osoby przebywające w jego otoczeniu; na pracowników, czytelników, dzieci korzystające z zajęć bibliotecznych, a także okolicznych mieszkańców. Rudzielec miał rzadką cechę – bezbłędnie wyczuwał, kiedy ktoś był zmartwiony lub samotny i potrzebował ciepła oraz bliskości. Ofiarowywał wtedy bezinteresownie swą przyjaźń, dodatkową uwagę, a także możliwość głaskania jego miękkiego, rudego grzbietu. Była to swoista „kototerapia”, działanie głęboko odstresowujące, odprężające i budujące cenną relację bliskości dwóch przyjaznych sobie istot. W ten prosty, acz genialny sposób odwdzięczał się ludziom za dar ocalenia. Stopniowo za sprawą przemiłego i mądrego Dewey’a biblioteka w Spencer stała się ulubionym miejscem spotkań okolicznej ludności, a sam kocurek turystyczną atrakcją. Wkrótce zasłynął również zagranicą(mam na myśli Japonię). Jednak historia empatycznego mruczka to nie jedyny wątek tej przepojonej emocjami powieści. Równolegle przyglądamy się życiu szefowej biblioteki Vicki Myron, osoby bezpośrednio odpowiedzialnej za uratowanie zwierzaka i jednocześnie autorki tej książki, poprzez którą jeszcze bardziej rozsławiła swego pupila. Losy Vicki to nieustanne borykanie się z przeciwnościami, które piętrzyły się przed nią gęstym murem, jak chociażby nieudane małżeństwo, alkoholizm męża, brak środków do życia, śmierć bliskich, czy choroba nowotworowa. Ale dzielna kobieta niezmordowanie odpiera wszystkie ataki złego losu i daje przykład jak iść na przód, nie oglądając się za siebie i wierząc niezachwianie w lepsze jutro. Poważna, czasem wręcz tragiczna historia Vicki zestawiona z radosną opowieścią o sympatycznym kociaku nabiera ostrości, mocniej porusza. Ta wielowymiarowość sprawia również, że odbieram omawianą powieść nie jako sentymentalną historyjkę o cudownie uratowanym kotku, ale jak opowieść o wiele głębszym, poważniejszym przesłaniu, mianowicie, że najważniejsze to mieć w kimś oparcie i z podniesionym czołem stawiać opór wszystkim przeciwnościom, jakie przynosi życie.  Gorąco polecam tę książkę – ciekawą, zabawną a zarazem wzruszającą i zapadającą głęboko w serce.

Jolanta Domagała