Kiedy Olga Tokarczuk weszła do sali konferencyjnej WBP podczas lutowego spotkania z czytelnikami, zobaczyłam piękną uśmiechniętą kobietę w czerni, o jasnym głębokim spojrzeniu, o regularnych wyrazistych rysach, z fantazyjnie upiętym kokiem z dredów, które tu i ówdzie niesfornie wymykały się z upięcia, w butach przypominających glany. Do tego odważny makijaż i zero biżuterii. Pomyślałam sobie, że wygląda jak buntowniczka. Jak wojownik słusznej sprawy. Jak ktoś kto ciągle zadaje niewygodne pytania i ściera się z utartymi schematami, ale robi to w wyjątkowo eleganckim stylu. Kiedy później zestawiłam to, co mówiła o „Księgach Jakubowych” z jej wyglądem, uświadomiłam sobie, że pisząc o Jakubie Franku czyli o człowieku łamiącym ustalony porządek, autorka nawiązała swoim wizerunkiem do tematu książki ( chociaż możliwe, że to tylko moje odczucie). Jednego zaś byłam pewna, mianowicie tego, że mamy oto przed sobą, na wyciągnięcie ręki, osobę wybitną, jedną z najbardziej cenionych na świecie i nagradzanych polskich autorek. Z wykształcenia psycholożka z zamiłowania pisarka. Klasyczny przypadek szczęśliwej zamiany hobby na zawód. Pan Andrzej, który prowadził spotkanie, wymienił pokrótce osiągnięcia, nagrody i wyróżnienia Olgi Tokarczuk, wśród nich te najważniejsze – Nagroda Kościelskich i Literacka Nagroda Nike.
Na pytanie o istotę pisarstwa, Olga Tokarczuk odpowiedziała, że według niej sztuka pisania jest ekscentryczną wizją świata zatapianą na kartach książki, przy czym sam pisarz nie powinien zajmować miejsca w centrum tej wizji, tylko gdzieś z boku.
Potem zobaczyłam ogromną zieloną księgę, z racji grubości przywodzącą na myśl biblię. Robiła wrażenie. Wiedziałam, że jest droga i pomyślałam sobie, że nie będę nadwyrężać budżetu rodzinnego, by ją kupić, poczekam i wypożyczę, kiedy moja biblioteka wzbogaci się o tę pozycję. Wydarzyło się jednak coś dziwnego. Olga Tokarczuk tak mnie zainteresowała swoją powieścią, tak ciekawie i barwnie opowiadała o bohaterach, że z minuty na minutę stawałam się coraz bardziej żądna natychmiastowego posiadania „Ksiąg Jakubowych”. Zazdrośnie łypałam okiem na osoby dzierżące w rękach zielone tomiszcza i bezczelnie je podczytujące podczas spotkania. Autorka chyba wie jak zarzucać haczyk na niezdecydowanych. W pewnym momencie opowiedziała o jednym z bohaterów swojej powieści – księdzu Chmielewskim, autorze „Nowych Aten”. Przyznała się, że pokochała tę postać z całego serca. Poczułam, że bardzo chciałabym poznać tego bohatera i też go pokochać… A kiedy usłyszałam fragment o przyjmowaniu imion przez frankistów, jakby rodzili się na nowo i przechodzili jednego świata do drugiego, postanowiłam – nie wrócę do domu bez tej powieści.
Kilkanaście lat temu przeczytałam „Prawiek i inne czasy” i „Podróż ludzi Księgi”. Wzbudziły mój zachwyt. Niedawno podziwiałam urodę „Ostatnich historii”. Urzekło mnie w tych powieściach coś szczególnego. Mam na myśli „pierwiastek metafizyczny”. Olga Tokarczuk w jakiś czarodziejski sposób buduje charakterystyczną tylko dla niej przestrzeń, która przypomina kadry ze snu. Potrafi przepięknie literacko oddać pewien dodatkowy wymiar, który odbieramy intuicyjnie, ale nikt nie potrafi udokumentować. Ów sposób pisania nazywa się potocznie realizmem magicznym. Na spotkaniu okazało się, że pisarka nie cierpi tej łatki, zmaga się z nią, ale pozbycie się jej jest bardzo trudne, bo to jak walka z własną naturą. Zawsze wypłynie. Przy pisaniu „Ksiąg Jakubowych” Olga Tokarczuk pilnowała się, żeby nie było żadnego „odlotu” i czegoś wciąż jej brakowało. Wtedy urodziła się postać Jenty. I znowu wszystko zagrało. Osobiście właśnie za realizm magiczny w połączeniu z mądrym przekazem i poetyckim stylem uwielbiam tę pisarkę najbardziej.
Czytając „Prawiek…” do głowy mi nie przyszło, by marzyć o spotkaniu z jego twórczynią. Tylko, że wtedy nie należałam do DKK, a wielki świat kultury nie zaglądał zbyt często na moją ukochaną prowincję. Tym razem wpadł i to nawet na dłuższą chwilę. Jak już wspomniałam Olga Tokarczuk, podczas spotkania w Kielcach, niezwykle ciekawie opowiadała o swoim najmłodszym dziecku literackim czyli o „Księgach Jakubowych”.
Otóż głównym bohaterem powieści jest Jakub Lejbowicz Frank, neoficki herezjarcha z Podola, mistyk, zręczny hochsztapler, rozpustnik, utalentowany polityk, charyzmatyk, przywódca religijny, psychopata, słowem postać dwuznaczna, mroczna, kontrowersyjna, trudna do uchwycenia i zarazem baaaardzo interesująca. Bohater „Ksiąg Jakubowych” to człowiek, który traktuje religie niezwykle przedmiotowo, jak „buty”, które można, a nawet należy zmieniać w drodze do celu. Przechodzi z judaizmu najpierw na islam, potem na katolicyzm. Urodził się w małej wiosce na Podolu, czyli w dzisiejszej Ukrainie, w rodzinie heretyckiej (wyznawcy Szabataja Cwi). Sprawiał rodzicom kłopoty wychowawcze, był katowany przez ojca. Smutne dzieciństwo spędził na terenie dzisiejszej Rumunii, jako kupiec jeździł do Turcji, wracał do wschodniej Polski, by agitować i zdobywać nowych wyznawców. Jego działalność spotykała się z prześladowaniami ze strony ortodoksyjnych Żydów. Uciekał wówczas do Smyryny albo Salonik i tam nauczał. Próbował zakładać komunę, akceptował równouprawnienie seksualne. Marzył o niewielkim państwie żydowskim usytuowanym na terenach Polski lub Austro-Węgier. Czuł się mesjaszem, doprowadził do znacznego fermentu w strukturach społeczeństwa żydowskiego, a także do jego rozłamu. Przeżył wiele, był więziony, torturowany. Zmarł w Offenbachu w Niemczech.
Księgi Jakubowe to książka imponująca pod każdym względem, również tym fizycznym. To prawie tysiąc stron podróży po czasach, miejscach i religiach, jak mówi bujny, stylizowany barokowo, tytuł. Autorka żartowała, że stron miało być jeszcze więcej, ale wydawca zaprotestował. Podobno grzbiet nie wytrzymałby więcej niż tysiąc… Musiała wycinać niektóre rozdziały. Wycofała również wzmianki o ziemniakach, bo okazało się, że pojawiły się dopiero za 80 lat po zakończeniu akcji powieści.
Olga Tokarczuk zwierzyła się podczas spotkania, że historia frankistów po prostu kazała jej się napisać. Kiedy nad nią pracowała, nie miała ochoty na żadne współczesne książki, nudziły ją.
Pisarka podkreśliła, że bardzo chciała oddać jak najbliższy prawdzie obraz XVIII wiecznej Polski, znajdującej się tuż przed rozbiorami, Polski wielokulturowej, wieloetnicznej, wielojęzykowej, graniczącej m. in. z Turcją. Użyła na to określenia „synkretyczny tygiel”. Pragnęła ze wszystkimi detalami pokazać realia tamtych czasów, architekturę, ubiory, zapachy, dania, ubóstwo, zacofanie i biedę chłopstwa, sytuację kobiet, szlacheckie siedziby, katolickie plebanie i żydowskie domostwa. Stwierdziła przy tym, że w jej opinii historyczny obraz Polski malowany w „Trylogii” przez Henryka Sienkiewicza jest anachroniczny i daleki od prawdy historycznej. Dlatego postanowiła zabrać głos w tej kwestii. Myślę, że jako wielbicielka prozy Olgi Tokarczuk mogę się z tego tylko cieszyć, iż pisarka uznała, że powinna opowiedzieć na nowo niesłusznie zapomniany fragment naszej polskiej historii. Tym samym tchnęła na powrót życie w ową historię, a czytelnicy dostali wspaniały prezent.
Za zaproszenie naszego chęcińskiego DKK na spotkanie z Olgą Tokarczuk , za możliwość posłuchania co ma ciekawego do powiedzenia, za okazję do wyrażenia wdzięczności za jej nietuzinkową twórczość, za szansę zdobycia cennego autografu – serdecznie dziękuję organizatorom.
Jolanta Domagała