Archive for Maj, 2015

Recenzja powieści Joanny Bator pt. „Ciemno, prawie noc”.

piątek, 29 maja, 2015

„Ciemno, prawie noc” Joanny Bator to kosmos. Całe galaktyki! Wyobraźnia autorki imponuje gigantycznymi możliwościami. Jednak nie tylko bujna imaginacja zasługuje tu na czytelniczy zachwyt. Również podjęty temat – zagadnienie walki ze złem – budzi ogromny szacunek. Dodając do powyższego wspaniały styl i język powieści – mamy komplet, dzieło bliskie ideału.
W moim odczuciu książka Joanny Bator bardzo głośno krzyczy, że zło jest zaraźliwe. Ktoś, kogo zgwałcono, pobito, poniżono – będzie odtąd psuć innych. Autorka przedstawia historię, w której niezwykle wyraźnie uświadamia konieczność przeciwstawiania się podłości, agresji, przemocy. Można więc śmiało pokusić się o stwierdzenie, że prezentowana powieść jest swoistym manifestem antyprzemocowym, a także wyrazem nadziei, że nikczemność można skutecznie zwalczać, czemu laureatka Literackiej Nagrody Nike daje wyraz słowami: „Wierzę, że trzeba zapobiegać okrucieństwu i robić swoje najlepiej jak się da.”
Podczas czytania lektury włosy jeżyły mi się na głowie, dostawałam notorycznie gęsiej skórki. Miałam wrażenie, jakbym „doznała odlotu” po zjedzeniu ciasteczek z marihuaną, podobnych do tych, które bohaterka książki, Alicja, dostała od swej przyjaciółki, rudej transy – Celestyny. Nie przesadzam – ta książka to haj nad haje…
Powieść „Ciemno, prawie noc” zgodnie z określeniami zawartymi w tytule jest bardzo mroczna, ale mroczna w nader pociągający sposób. Nie może być inaczej, skoro autorka wyjątkowo ciekawie i sugestywnie namalowała obraz walki dobra z demonami zasiedlającymi ludzkie dusze, a także hulającymi w szeroko rozumianym otoczeniu pod postacią „ektoplazmy”. Dobroć ma swój azyl w kociarach przemykających chyłkiem przez powieść pod postaciami miłych staruszek taszczących torby kocich chrupek. Zło zaś przybrało postać ohydnych kotojadów z Pawłem Kupczykiem na czele.
Fabuła książki, w bardzo ogólnym zarysie, przedstawia się następująco. Dziennikarka Alicja Tabor, zwana też Wielbłądką, Pancernikiem albo Niedobitkiem, wraca do rodzinnego Wałbrzycha, do starego przedwojennego domu, pełnego duchów i smutnych wspomnień. Ma misję. Musi napisać reportaż o serii niewyjaśnionych zdarzeń, o zniknięciu trójki niekochanych dzieci; Andżeliki, Patryka i Kalinki.
Alicja obserwuje równocześnie ogarnięte dziwnym religijnym szaleństwem ubogie społeczeństwo Wałbrzycha, które pod wodzą Kołka, a następnie Łabędzia histerycznie szuka ratunku w chorej religijności, żądając wystawienia pomnika Matki Boskiej Bolesnej w centrum miasta. Swoje frustracje, lęki, kompleksy i pielęgnowane przez pokolenia okrucieństwo ludzie „wylewają” podczas pikiet i na forach internetowych.
Autorka suto zaprawiła powieść, odpychającymi w swej wymowie, komentarzami internautów. Myślę, że był to dobry pomysł, ale miał też wadę. Pisarka pokazała wyraźnie mechanizmy budzenia się zła, fanatyzmu wszelkiej maści opartego na chamstwie, ignorancji, zabobonie i nietolerancji inności drugiego człowieka. Jednak, moim zdaniem, nieco przesadziła z ilością. Przyznam się, że po pewnym czasie strony z wirtualnym bluzgiem po prostu omijałam.
Ważna rzecz, Alicja prowadzi obok zleconego służbowo – drugie, prywatne śledztwo. Poszukuje prawdy o sobie samej, o rodzinnej tragedii, która stała się jej udziałem dawno temu. Poszukiwania te zakończone zaskakującymi odkryciami, stanowią główną oś powieści, wokół której kręci się cała reszta historii, wątków i dziwnych postaci.
Dostajemy w prezencie galerię niezwykłych istot – uwielbiającą bieganie i wsłuchiwanie się w ludzkie opowieści kruchą, a jednocześnie silną Wielbłądkę o odstających uszach, skrzywdzoną Ewę, księżnę Daisy z przepastnym sznurem pereł, piękną bibliotekarkę Celestynę, która kiedyś była małym sympatycznym Czesiem, wiecznie nieobecnego ojca bezowocnie tropiącego skarby zamku Książ, oskalpowanego przez Sowietów pana Alberta, wielbicielkę jedzenia i opery Ludmiłę, brutalnie zgwałcone dziewczynki, nierzeczywistego Daniela, kociary i wiele, naprawdę wiele innych intrygujących wytworów wyobraźni autorki.
Czas akcji „Ciemno, prawie noc” przypada na listopad, nazwany pięknie przez Joannę Bator – pęknięciem między jesienią a zimą, czasem, kiedy „otwierają się przejścia”.
Powieść ta przywiodła mi na myśl nocną wędrówkę przez stary zapuszczony ogród. Z wadliwą latarką, która raz gaśnie, raz się zapala, oświetlając niespodziewanie nikłym światłem poszczególne partie ogrodu, wzbogacając doznania słuchowe i zapachowe – wzrokowymi. Gdzieś w pobliżu pohukuje sowa, w dali złowieszczo wyją psy, a pod stopami wciąż coś niepokojąco uwiera i trzeszczy. Mdły zapach kwiatów miesza się z wonią butwiejących liści i wilgotnej ziemi. Wraz ze smugą światła oczom wędrowca ukazują się dziwne, a zarazem tajemnicze i intrygujące zakamarki, wnęki, kamienne murki, altany, rabaty i liczne boczne ścieżki. Czasem „dusza wskakuje na ramię”, bo w ciemności pojawiają się nagle dwa świecące punkty – oczy czarnego kota, który niespodziewanie przebiegł drogę zwiedzającemu ogród. Włóczędze zdarza się zdusić okrzyk przerażenia, bo po ścieżce wije się syczący wrogo wąż, albo zakląć po niechcianym zderzeniu z grubą paskudną pajęczyną.
Jak rozumieć zastosowaną symbolikę porównania? Otóż wędrowcem jest czytelnik, ogrodnikiem autorka, a fascynującym, mrocznym ogrodem – książka. Światło latarki to przepiękny styl autorki, jej bogaty w metaforykę, plastyczny język.
Przedstawiana książka kojarzy mi się także z baśnią, konkretnie z „Alicją w Krainie Czarów”. Nie tylko z powodu zbieżności imion bohaterek. Alicja Tabor wracając do domu, wpada w jakiś dziwny absurdalny, czasoprzestrzenny tunel, w którym spotyka całą plejadę cudaków, przerysowanych postaci z pogranicza fantastyki, groteski albo horroru – sprzedawców kości, pokoje, których nie ma, tysiące nieszczęsnych dusz więźniów obozów i ohydnych kotojadów odpowiedzialnych za najróżniejsze potworności. W pewnym miejscu narracji autorka puszcza oko do czytelnika, wyraźnie nawiązując do wspomnianej baśni – nazywa sklep zoologiczny – „Króliczą Norą”.
„Ciemno prawie noc” to dzieło wielowymiarowe. To specyficzny mix gatunków literackich (zaryzykuję określenie: powieść psychologiczno-obyczajowo-satyryczno-sensacyjno-kryminalna), a zarazem pewnego rodzaju zabawa konwencją – baśni i realizmu. To również galeria przeróżnych wątków, niesamowitych opowieści, które mogłyby z powodzeniem żyć własnym życiem, a także zestaw wspaniałych wyrazistych postaci.
Odnośnie autonomicznych historii zawartych w „Ciemno…”, najbardziej urzekła mnie opowieść o Patryku Miłce, jednym z zaginionych dzieci. Rodzice, niestety, wykreślili chłopca ze swojego życia. Pozostawili go schorowanej babci, która okazała się mądrzejsza i sprytniejsza niż legendarny król Salomon. Po cichu, bez udziału bezdusznych instytucji, powołała do życia szczęśliwą rodzinę… Zwracam szczególną uwagę na ten wątek, ponieważ wiele osób w naszym DKK, podkreślało, że w „Ciemno, prawie noc” nie ma żadnego jaśniejszego momentu, że powieść odpycha porażającym trupistycznym naturalizmem.
Powieść o kociarach i kotojadach oczarowała mnie i sprawiła ogromną czytelniczą radość. Wiele nad nią dumałam i zastanawiałam się jak napisać recenzję, która choć w minimalnym stopniu odda spektakularność tej lektury. Sądzę, że nic tego nie zrobi lepiej jak zetknięcie się z nią sam na sam. Bardzo polecam.

                   Jolanta Domagała

Dyskusyjny Klub Książki „Czytam, bo lubię !”

Dinozaury, łaziki marsjańskie, gnieźnieński gród sprzed tysiąca lat, czyli nietypowa lekcja biblioteczna.

piątek, 29 maja, 2015

IMG_001425 maja odbyła się w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Chęcinach nietypowa lekcja biblioteczna dla uczniów ze Szkoły Podstawowej w Łukowej. Uczestnicy zajęć zapoznawali się z ciekawymi aplikacjami dostępnymi na naszych tabletach. Poznali aplikacje i strony internetowe do planowania podróży, np. Google Earth. Sprawdzili jak, bez wychodzenia z domu, odwiedzić muzea i galerie, takie jak Luwr czy Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie. Duże zainteresowanie wzbudziła aplikacja Space Journey, która umożliwia zwiedzanie kosmosu. Młodzież poznała również programy wykorzystujące rzeczywistość rozszerzoną – m.in.: Spacecraft 3D, która pozwala oglądać trójwymiarowe modele statków kosmicznych czy Anatomy 4D, dzięki której możemy zgłębić tajniki anatomii, a nawet obejrzeć bijące serce. Wiele radości towarzyszyło młodzieży przy tworzeniu komiksu w aplikacji „Pstryk Komiks!”. Podczas zajęć uczniowie zdobywali wiedzę, a jednocześnie dobrze się bawili. Wyrazili żywe zainteresowanie kolejnymi, podobnymi, spotkaniami w bibliotece.

Pióro, gitara i zaprawa murarska czyli jak to z Janem Grzegorczykiem bywało. Spotkanie autorskie z autorem „Nieba dla akrobaty”.

czwartek, 14 maja, 2015

IMG_6619(1)„Rewelacyjne przeżycie!!!!” – chciałoby się wykrzyczeć na złość wszystkim tym, którzy zignorowali zaproszenie organizatorów i nie pojawili się w ciepłe majowe popołudnie w chęcińskiej Niemczówce. Spotkanie z Janem Grzegorczykiem, znakomitym polskim pisarzem, było zdecydowanie jednym z najciekawszych wydarzeń, w jakich miałam przyjemność brać udział, od kiedy jestem członkiem DKK. Nasz gość, bowiem, rzucił nas na kolana nie tylko swoją wiedzą, erudycją, szerokimi znajomościami ze znanymi ludźmi literatury, nie tylko swoimi świetnie napisanymi książkami(z których kilka znam i jestem wielbicielką twórczości ich autora), nie tylko urokiem osobistym, który rozkładał na łopatki, ale przede wszystkim fantastycznym śpiewem pieśni Okudżawy przy własnym akompaniamencie gitary i cudownie snutą dowcipną gawędą o życiu. Dostaliśmy w prezencie coś niepowtarzalnego; chwile zachwytu i wzruszenia.
Ale żeby nie uciekło, garść ciekawostek o Janie Grzegorczyku. Otóż, wśród ludzi których spotkał na swojej drodze (nomen omen – po części także w redakcji miesięcznika „W drodze”), znaleźli się m. in.: Gustaw Herling-Grudziński, Jan Dobraczyński, Anna Kamieńska, Julian Stryjkowski, Andrzej Kijowski, Roman Brandstaetter, zakonnik ojciec Jan Góra.
Jan Grzegorczyk podkreślał szczególną rolę, jaka odegrał w jego karierze pisarskiej wspomniany Roman Brandstaetter, autor m. in. „Jezusa z Nazarethu”. Okazuje się, że nasz Gość napisał podczas studiów polonistycznych pracę magisterską poświęconą Brandstaetterowi, którą ów później przeczytał i uznał Grzegorczyka za człowieka genialnego. Panowie zaprzyjaźnili się. Brandstaetter tłumaczył młodemu adeptowi polonistyki, że człowiek jest mądry między jedną głupotą, a drugą. Pisarz powinien nauczyć się bycia złośliwym albo sceptycznym, inaczej marny będzie z niego literat. Tak naprawdę to właśnie autor „Jezusa..” przepowiedział Grzegorczykowi karierę pisarską. Panowie rozmawiali dużo o duchowości. Brandstaetter twierdził, że wątpliwości związane z wiarą są niezwykle cenne, bo pozwalają szukać Boga, wyczuwać go szóstym zmysłem. Sądził także, że Polacy ze swoim katolicyzmem pozostali na etapie romantyzmu. Oświecenie nigdy nie było nam dane. Sam miał bardzo trudne poplątane życie. Żyd, wnuk rabina ochrzcił się, bo zalazł w Chrystusie prawdziwego Boga. Wyjechał do Izraela szukać swojego miejsca na ziemi, jednak nie znalazł, czego szukał. Przeżył tam osobisty dramat i wrócił do Polski.
Drugą postacią, bardzo ważną w życiu Jana Grzegorczyka, jest ojciec Jan Góra, wulkan energii, wspaniały organizator, twórca spotkań młodzieży „Lednica2000”. Wielki sympatyk papieża Polaka. Przygotował i przeprowadził liczne spotkania przyjaciół z Ojcem Świętym, Janem Pawłem II. Z upodobaniem zbierał wszystkie drobiazgi papieskie, wykonał nawet gipsowy odcisk dłoni Karola Wojtyły. Papież bardzo lubił i cenił ojca Górę, wybaczał mu różne gafy. Raz drocząc się, spuścił lanie rózgami za wszystkie byłe i potencjalne grzechy… Teraz poważnie. Ojciec Góra uważał, że kapłanowi nie wolno mieć wątpliwości. Musi być wzorem pewności i zaangażowania w głoszeniu nauk Chrystusa. Grzegorczyk uważa, że to właśnie o. Góra sprowokował jego pisanie. Pierwsza z książek naszego gościa dotyczyła siostry Faustyny Kowalskiej i jej zgromadzenia. Jej tytuł: „Każda dusza to inny świat” Jan Grzegorczyk potraktował symbolicznie i przyjął za swoje motto pisarskie.
Kolejna z wielkich postaci na jego drodze to ks. Jan Twardowski. Jan Grzegorczyk wspomina Wspaniałego „Księdza od Biedronki”, jako człowieka niezwykle skromnego, z ogromnym poczuciem humoru. Kiedy Ks. Twardowski umierał, mówił, że widzi uśmiechniętą twarz Stwórcy.
Jan Grzegorczyk wydał na świat mnóstwo książek. Wśród jego dzieł na szczególną uwagę, moim zdaniem, zasługuje cykl o księdzu Wacławie Groserze: „Adieu”, „Trufle”, „Cudze pole”, „Jezus z Judenfeldu”. Co ciekawe, autor planuje kolejną cześć, tym razem ksiądz Groser trafi do Afryki. Autor planuje zebrać materiał do tej książki jadąc do Ugandy, gdzie zaprosił go znany w Chęcinach franciszkanin, ojciec Bogusław Dąbrowski.
Kolejna lektura – „Niebo dla akrobaty” – kapitalna rzecz o śmierci, o tym jak ją odbieramy i jak postrzegają ją nieuleczalnie chorzy mieszkańcy hospicjum.
„Chaszcze” i „Puszczyk” to sensacja. Barwna, ciekawa i naprawdę bardzo o człowieku.
Kolejny ciekawy tytuł: „Święty i błazen” o relacjach łączących Jana Pawła II i o. Jana Górę.
Są też książki dla dzieci z serii o „Panu Pierdziołce”, na którą mam zamiar koniecznie zapolować dla swojej sześcioletniej córeczki, która preferuje zabawne, ale mądre historie. U Grzegorczyka zresztą wszystko jest precyzyjne, celne. To jego znak rozpoznawczy; mądrze ale prosto, w punkt, w samo serce. To przemyślana, przefiltrowana przez jego wrażliwość pisarską, głęboką wiarę i cudowne poczucie humoru – proza.
Znalazłam w Internecie takie zdanie Grzegorczyka na temat pisania:
„Pisanie dla mnie to jest jakiś niesłychany dar czy możliwość wchodzenia w różne postaci. Doznanie tej prawdy, że mogę być każdym. I zbrodniarzem i świętym, podłym i dobrym. Co bym czuł, gdybym był zbrodniarzem, obłudnikiem. W każdym z nas jest jakieś być może nieuruchomione jądro ciemności. Jest też w nas jakieś cudowne serce zdolne kochać wbrew wszystkiemu. Kiedy zatracam się w pisaniu przeżywam autentycznie stany bycia kimś innym niż jestem.”
Natomiast o ukochanej muzyce sądzi tak:
„Muzyka… uwielbiam. Uwielbiam śpiewać, aż do oczyszczenia duszy. Przy każdej książce słucham namiętnie jakiejś muzyki, potem dzięki temu czuję czas, w którym tworzyłem. Z muzyki wypływa dla mnie natchnienie. Myślę, że bez muzyki, nie byłbym w stanie napisać żadnej książki. Tak samo bez obrazów. Bez malarstwa. Ale to nie chodzi o inspiracje tylko o rozkołysanie duszy. To jest tak jakby wejść do lasu, w którym nie śpiewają ptaki.”
Nasz Gość opowiadał także o innych swoich „konikach”. Pasjonuje go puszcza. Uwielbia do niej uciekać, kiedy tylko ma wolną chwilę. Odpoczywa w niej i regeneruje się. Kocha murować, zbiera kamienie, stare, często pokryte mchem dachówki i tworzy z nich coś nowego, zaskakującego np. kapliczki… A! Zapomniałabym, bo tak wiele tych zainteresowań. Jest jeszcze piłka nożna!
Spotkanie z Janem Grzegorczykiem, blisko trzy godzinne, dało mi bardzo wiele. I nie chodzi mi tylko o wypełnioną misję uściskania ulubionego autora, co było niezwykle miłe, bo jest wyjątkowo przystojnym czarującym mężczyzną. Nie! Istota była gdzie indziej. Mianowicie w uświadomieniu nam, obecnym na spotkaniu, że bliskość drugiego człowieka jest ważna, poszukiwanie drogi do Boga poprzez bliźniego, nawet tego niewierzącego, ale poszukującego prawdy jest ważne i samo życie jest ważne, żeby go nie zmarnować.

 

Dziękuję Organizatorom za cudowne przeżycie.
Jolanta Domagała