Recenzja powieści „Dzika droga” Cheryl Strayed
środa, 25 listopada, 2015
„Dzika droga” to książka oparta na prawdziwych zdarzeniach z życia młodej Amerykanki Cheryl Strayed. Dziewczyna postanowiła przejść ogromnej długości szlak Pacific Crest Trail (w prostej linii 1600 km), ciągnący się głównie przez dzicz, a biegnący zachodnim wybrzeżem USA, od Kalifornii po granicę z Kanadą. Trasa wyprawy przebiegała granią dziewięciu pasm górskich od Laguny poprzez Sierra Nevada aż po Góry Kaskadowe i była niezmiernie wymagająca. Podróżniczka dopięła swego, a potem napisała książkę o swojej podszytej żalem po stracie matki wędrówce. Powieść, czy raczej powieść autobiograficzna była, jak sadzę, jedynie pretekstem do rozliczenia się ze swoim życiem, trudnym i zagmatwanym, a także świadectwem uzdrawiającej siły, którą bez wątpienia udało się bohaterce zaczerpnąć z obcowania z dziką przyrodą.
Niestety, podobnie jak Cheryl z PCT, tak ja z jej książką początki miałam ciężkie. Irytował mnie zastosowany w powieści język czytadła, zniechęcał nadmiar informacji geograficznych dotyczących szlaku PCT, gubiłam się w gąszczu przeplatanek retrospekcji i bieżącej akcji.
Jednak coś mnie intrygowało w głównej bohaterce i silnie do niej przyciągało, dlatego nie przerywałam lektury, a od momentu wejścia Cheryl na szlak i przygody z bykiem po prostu wsiąkłam w jej opowieść. Zobaczyłam wreszcie to, co chciała mi pokazać, mianowicie pogubioną młodziutką dziewczynę, borykającą się z ogromnym ciężarem zarówno na plecach jak i w sercu, walczącą z bólem po stracie i żalem do matki za to, że przegrała z rakiem… Pokochałam Cheryl za nieprawdopodobny upór, z jakim zdobywała kolejne odcinki swojej trasy, za miłość do przyrody, za odpowiedzialność z jaką podjęła walkę o siebie i za fascynację literaturą. Nie mogłam bez wzruszenia przejść nad momentami, kiedy po kolejnych odcinkach nieludzko zmęczona rozbijała namiot i nagradzała się czytaniem książki. Z otartymi do krwi stopami, z pomiażdżonymi od ciągłej wędrówki paznokciami parła do przodu niczym zagubiony w bezkresnym zamarzniętym morzu lodołamacz. Rezygnacja oznaczałaby dla niej porażkę czyli powolne samounicestwienie. Dojście do celu obiecywało pokonanie własnych demonów.
Według mnie „Dzika droga” to niezwykła opowieść o uzdrawiającej mocy natury i nadzwyczajnej woli życia, ale nade wszystko jest to wzruszające świadectwo miłości córki do matki.
Cheryl wyszła z dzieciństwa pokiereszowana postawą ojca. Delikatnie mówiąc nie spełnił on należycie swego obowiązku rodzicielskiego. Matka Cheryl musiała zabrać dzieci i uciec od okrutnego i agresywnego męża. Wychowywała dwie córki i syna sama, w trudnych warunkach, w pocie czoła, ale nigdy nie szczędząc im miłości i zainteresowania. Dziewczyna czuła ogromną więź z mamą. Niestety przyszła choroba i wszystko zniszczyła zabierając ukochaną rodzicielkę. Strata uderzyła w dziewczynę z rażącą siłą. Rodzeństwo rozprysło się w swoją stronę, małżeństwo zrozpaczonej Cheryl rozpadło się i w zasadzie wszystko zmierzało w najgorszym z możliwych kierunków. Wtedy dziewczyna, zupełnym przypadkiem, dowiedziała się o szlaku wiodącym setkami kilometrów wzdłuż urokliwego zachodniego wybrzeża Ameryki.
Cóż bym najlepszego zrobiła porzucając lekturę po początkowych „zgrzytach”? Okazuje się, że każdemu, a szczególnie książce trzeba dać szansę i pozwolić, by pokazała co tak naprawdę w niej siedzi. Początki z reguły bywają trudne. Dzięki cierpliwości odbyłam wyjątkową podróż dzikimi ostępami USA, podziwiałam nadzwyczajną urodę amerykańskich pustyń i gór, przysłuchiwałam się rozmowom interesujących ludzi, z którymi Cheryl spotkała się na szlaku i poznałam ich fascynujące historie. Z bijącym sercem śledziłam niezwykłe przygody wytrwałej dziewczyny, nazwanej, nie bez kozery, Królową PCT.
Niezmiernie cieszę się, że było mi dane przeczytać „Dziką drogę” Cheryl Strayed i zachwycić się tą mądrą inspirującą książką, żadnym tam czytadłem jak mi się wcześniej niesłusznie wydawało.
Jolanta Domagała DKK Chęciny