Archive for 3 lutego, 2016

Recenzja „Sońki” Ignacego Karpowicza

środa, 3 lutego, 2016

Karpowicz_Sonka_m„Sońka” Ignacego Karpowicza napisana jest zjawiskowo pięknym językiem. Ale to nie jest jej największa zaleta. Bezspornie największym atutem tej książki jest to, mianowicie, że wyjaśnia w prosty i oryginalny sposób, jak rodzi się sztuka.
Dostajemy oto dwie historie. Jedna schowana w drugiej niczym perła w muszli. Historia zewnętrzna jest „twarda” złośliwością i sarkazmem autora. Odnosi się wrażenie, że pełni rolę tarczy, zapory chroniącej tę drugą. Opowiada ją nam niezwykle wyrobiony literacko, ironiczny i zdystansowany do życia, narrator-erudyta, kpiący sobie ze wszystkiego i wszystkich, który zdaje się, postanowił uświadomić nas, że bezustannie jesteśmy wykorzystywani, albo sami wykorzystujemy…
Natomiast narratorką wewnętrznej historii, jakże delikatnej i bezbronnej w swojej istocie, jest stara, mocno poturbowana przez los, kobieta, Sońka.
Zacznijmy jednak od „muszli”. Na Podlasiu, pod Białymstokiem, dokładnie we wsi Królowe Stojło psuje się samochód warszawskiego reżysera – Igora. Zajście widzi miejscowa staruszka, Sońka, która zaprasza młodego człowieka do domu na szklankę mleka. Reżyser przyjmuje zaproszenie, bo nie wie co robić; nie ma nawet czym zadzwonić po pomoc drogową, telefon nie działa. Sońka wykorzystuje sytuację, by opowiedzieć Igorowi o swoim pogmatwanym, gorzkim życiu. Jest stara, schorowana i bardzo samotna. Wie, że jej życie dobiega końca. Chciałaby się pożegnać ze światem poprzez swoją opowieść. Traktuje ją jak pewnego rodzaju spowiedź.
Opowieść Sońki, przeplatająca się z bieżącą akcją w podlaskiej chacie, to jądro książki Karpowicza, wspomniana wcześniej „perła”. To źródło, z którego czerpie sama Sońka, Igor-reżyser i my-odbiorcy literatury.
Czego więc dowiadujemy się bezpośrednio od głównej bohaterki? Otóż Sońka zaraz po narodzinach straciła matkę, potem była molestowana przez ojca, zakochała się w gestapowcu i płaciła za tę miłość wysoką cenę przez całe życie. Zapłaciła brakiem wzajemności względem męża, który ją ubóstwiał, śmiercią dziecka, a wreszcie osamotnieniem i piętnem szeptuchy.
Główna bohaterka, poprzez rozmowę z Igorem, odbywa podróż do swojej pamięci. Ta podróż odmładza kobietę, ale również przypomina jej dramatyczne, przejmujące i ważne sytuacje z życia. Pozwala jej przyjrzeć się samej sobie. Sońka zatrzymuje w pewnym sensie czas, „odgina” rzeczywistość i dokonuje próby zrozumienia swoich wyborów. Dostaje szansę akceptacji swego losu i poddania się jego wyrokom. A może zupełnie przeciwnie? Może zyskuje tragiczną świadomość, że walka, którą toczymy przez całe życie, jest bezcelowa, bo człowiek jest jedynie igraszką w rekach losu? Owo poszukiwanie prawdy, ów rozrachunek ze sobą, owo wyznawanie prze sobą i Igorem win i przeżytych cierpień, upokorzeń, poniżeń rozszarpuje na nowo z trudem pogojone rany. Jesteśmy świadkami dziwnej ale i fascynującej rzeczy. Stara Sońka jest widzem teatru, w którym główną rolę odgrywa Sońka Młoda. Staruszka wspomina swoje życie, by zrozumieć siebie i świat wokół.
Sońka opowiadając staje się coraz młodsza, jednocześnie niebezpiecznie zbliża się do kresu życia. Zamienia się w intensywne, żywe wspomnienie, w bohaterkę własnego życia, ale co bardzo ważne, również w tworzywo sztuki. Sztuki która pisze się w głowie Igora.
Czytając jesteśmy świadkami dziwnego rozszczepienia perspektywy. Oczami Sońki widzimy jej życie, a poprzez Igora dokonuje się przetworzenie spowiedzi staruszki na plan teatralny. Jednocześnie jesteśmy w chacie kobiety i na widowni teatru, na scenie którego toczy się spektakl o życiu staruszki.
Jednak nie tylko Sońka dokonuje rozliczenia sama ze sobą. Pod wpływem emocji i wrażenia jakie na Igorze robi opowieść staruszki, mężczyzna przestaje być wyłącznie „specem” od teatru. Budzi się w nim człowiek, Ignacy. Jesteśmy świadkami jego wewnętrznej przemiany.
Autor wyraźnie pokazał co jest źródłem sztuki. Jest nim oczywiście życie, które przetwarza pisarz, potem reżyser, następnie chłoną ją aktorzy, widzowie albo czytelnicy. Wniosek sam się nasuwa – życie ludzkie można przerobić na powieść, sztukę, poezję, a nawet na recenzję… Bez sztuki bylibyśmy puści, ślepi i głusi, i potwornie głodni przeżyć estetycznych, które pomagają zrozumieć nas samych i świat wokół.
Ignacemu Karpowiczowi udało się stworzenie autoironicznej i gorzkiej opowieści, która zachwyca czytelnika. „Sońka”, mimo solidnej dawki ironii, ogromnie wzrusza. Wstrząsa odbiorcą raz po raz, powodując że na koniec przełyka on łzy, albo chce milczeć.
Na naszym spotkaniu DKK poświęconym „Sońce” panowała wyjątkowa atmosfera. Wciąż towarzyszyło nam wzruszenie przeniesione z lektury. Częściej niż zwykle milkłyśmy w pół słowa, wracając do poruszających obrazów z książki, budzących ogromne emocje. Rzadko się tak nam takie rzeczy zdarzały…
W podsumowaniu nie wypada mi nic innego jak tylko wszystkich gorąco zachęcić do sięgnięcia po książkę Ignacego Karpowicza, bo to kapitalna lektura – mądra, rewelacyjnie napisana i świetnie wydana. Cudowna w dotyku – dosłownie i w przenośni. Można się nią upajać do upadłego.

Jolanta Domagała DKK Chęciny

Kolejna recenzja naszej Klubowiczki nagrodzona przez Instytut Książki.

środa, 3 lutego, 2016

IMG_0724

Chęciński Dyskusyjny Klub Książki działający w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej może poszczycić się kolejnym sukcesem. Pani Jolanta Domagała, klubowiczka DKK w Chęcinach, otrzymała nagrodę Instytutu Książki za najlepszą recenzję miesiąca grudnia 2015 r. Wyróżniona praca była poświęcona książce pt.”Sońka” Ignacego Karpowicza. Pani Jolanta Domagała już po raz trzeci zdobyła nagrodę za najlepszą recenzję w konkursie „Klubowicze do klawiatur” zorganizowanym przez Instytut Książki.
Poprzednie nagrodzone recenzje to: „Rozwiązła” Jarosława Kamińskiego i „ Zamknięte drzwi ” Magdy Szabo.Pani Jolancie życzymy kolejnych ciekawych prac i serdecznie gratulujemy wyróżnienia!
Moderator DKK w Chęcinach
Barbara Woś

Recenzja książka Barbary Pachl- Eberhart „Cztery minus trzy. Jak powracałam do życia po utracie najbliższych”.

środa, 3 lutego, 2016

Lubię książki, których wartka akcja przyciąga uwagę i zmusza do czytania do późnej nocy, mimo świadomości, że rano trzeba wstać do pracy. Lubię też takie, w których najważniejsze jest słowo i tymi się delektuję, czytając niektóre zdania kilka razy, ciesząc się pięknymi sformułowaniami, dowcipnymi opisami, trafnymi spostrzeżeniami.

Książka Barbary Pachl- Eberhart „Cztery minus trzy” nie należy według mnie do żadnej
z tych kategorii. Mogę nawet powiedzieć, że wcale mi się nie podobała! A jednak dobrze, że ją przeczytałam, mimo że przedświąteczna pora zupełnie nie nastrajała do zajęcia się takim poważnym tematem. Kiedy zapoznałam się z opisem na okładce, spodziewałam się łzawej, rozdzierającej serce historii. A jednak się pomyliłam… Autorka książki z ogromną szczerością i odwagą opisuje swoją historię. Oto w ciągu kilku dni traci ukochanego męża
i dwoje małych dzieci. Niewyobrażalne nieszczęście! Czytając trudno powstrzymać łzy. Mój umysł cofa się nawet przed próbą zobaczenia siebie w takiej sytuacji, przed wyobrażeniem sobie takiego dramatu! A jednak książka nie epatuje cierpieniem. Owszem, główna bohaterka cierpi, ale jakoś tak inaczej, niż przewidują to utarte schematy.

Kiedy zgodziła się na odłączenie swojego synka od aparatury podtrzymującej pracę jego serca, urządziła mu spokojne, godne pożegnanie z udziałem rodziny i swoich kolegów klaunów. Również pogrzeb swoich bliskich zaplanowała po swojemu: w ostatniej drodze Heliemu, Fini i Thimo znów towarzyszyli kolorowo ubrani klauni, baloniki i wybrana przez nią muzyka, a potem w jej ogrodzie odbyło się przyjęcie, na które mógł przyjść każdy, kto czuł taką potrzebę. Kilka dni po tragicznym wypadku do wszystkich znajomych wysłała mail, w którym przedstawiła swoją sytuację. Nie zamknęła się w rozpaczy, ale wysłała do ludzi bardzo konkretny sygnał, że jest jej ciężko i potrzebuje pomocy, że nie chce, żeby czyjaś obawa o zranienie jej uczuć powodowała, że ktoś będzie się od niej odsuwał. Na taki krok mogła sobie pozwolić osoba otwarta, kochająca ludzi. Wiele za to zyskała: obecność innych, ich wsparcie nie tylko psychiczne, ale obejmujące też bardzo konkretne zadania, które wcześniej wykonywał mąż, a które – kiedy go zabrakło – okazały się trudnościami ponad jej możliwości.

Barbara Pachl-Eberhart wykonała w ciągu roku, który opisuje w swojej książce, ogromną pracę. Nauczyła się żyć po swojej tragedii. Nie starała się jej zaprzeczyć, wyprzeć ze swojej świadomości. Nie pogrążyła się też w otchłani rozpaczy. Wymagało to bardzo dużo wysiłku, ale ona podeszła do tego z założeniem, że życie jest warte tego, żeby się o nie starać, mimo że miała chwile zwątpienia, kiedy najprostszym rozwiązaniem wydawało się po prostu nie wstawać z łóżka, odciąć się od innych i płakać, bo przecież ma do tego prawo. Na pewno pomagało jej poczucie, że jej bliscy nadal z nią są, że się nią opiekują. Nawet jeśli komuś – tak jak mnie – wydaje się to nieprawdopodobne i naiwne, to miała i ma prawo w to wierzyć. Pomagało jej też i to, że potrafiła poprosić o pomoc, choć zdawała sobie sprawę, że nie będzie w stanie się za nią odwdzięczyć i dała temu wyraz pisząc kolejny mail do wszystkich swoich znajomych.

Trudno mi się brnęło przez tę książkę, ale warto było, choćby dlatego, że mogłam dzięki niej zmierzyć się z uprzedzeniami i stereotypami, które ku mojemu niemiłemu zaskoczeniu jednak we mnie tkwią. Przykład? Zdenerwowałam się czytając o planach urodzenia trzeciego dziecka, żeby w jakiś sposób przedłużyć obecność w swoim życiu tego, które zmarło. Co za straszny pomysł obciążać malutkiego człowieka takim brzemieniem! I zaraz sama siebie strofowałam – jakie mam prawo oceniać pomysły czy działania zrozpaczonej matki… Obruszyłam się, kiedy przeczytałam, że bohaterka jeszcze przed upływem roku (!) po śmierci męża poznała człowieka, z którym nawiązała bliską relację. Jak to – myślałam sobie – tak szybko pocieszyła się po takim ideale, jakim według jej opisu był Heli??!! A potem się zawstydziłam… Jakież ja mam prawo oceniać, kiedy jest dobry czas na kolejną miłość… Przecież podziwiałam panią Pachl-Eberhart za to, że nie zatrzasnęła serca do końca swych dni i że nie zatruwała swoją rozpaczą wszystkich wokół, żyjąc z myślą „nikt nie cierpi tak jak ja! co wy tam wiecie o prawdziwym cierpieniu!”. Znam takie osoby i wiem, że one ale i osoby z ich otoczenia są bardzo nieszczęśliwe.

Śledząc historię zawartą w książce „Cztery minus trzy” wielokrotnie powtarzałam sobie, że każdy przeżywa żałobę na swój sposób. Czasami sama siebie musiałam o tym przekonywać. Przyznaję rację autorce, że nowe życie, nowa miłość nie przyjechała do niej wraz z księciem na białym koniu, że zapracowała sobie na nie, starając się każdego dnia bez swoich ukochanych bliskich widzieć urodę życia. W tym sensie można powiedzieć, że jest to książka optymistyczna. Można tak stwierdzić również i dlatego, że – jak powiedziała jedna z moich koleżanek z DKK – czytając takie historie oceniamy swoje nieszczęścia właściwą dla nich miarą. A ja sama staram się jeszcze bardziej niż dotąd pożegnać ciepłym słowem czy gestem wychodzącego z domu męża czy dzieci…
Anna Leska
DKK Chęciny

Spotkanie DKK- Sabina Waszut „Rozdroża”.

środa, 3 lutego, 2016

Pierwsze w nowym roku spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki odbyło się 20 stycznia. Klubowicze zebrali się tradycyjnie w czytelni biblioteki, a tematem spotkania była książka autorstwa Sabiny Waszut pt. „Rozdroża”. Akcja powieści rozgrywa się na Górnym Śląsku tuż przed wybuchem i w trakcie II Wojny Światowej. Główną bohaterką jest Sophie, młoda niemiecka dziewczyna, która musi dokonywać trudnych życiowych wyborów. Według klubowiczek powieść czyta się łatwo i przyjemnie, niestety czytelniczki odczuwały niedosyt z powodu nierozwiniętych niektórych wątków.
Program realizowany jest we współpracy z Instytutem Książki.

20160120_181629