RECENZJA „Willi” Magdaleny Zimniak
Zastanawiałam się, do jakiej kategorii zakwalifikować powieść Magdaleny Zimniak i przyszło mi do głowy określenie – dreszczowiec obyczajowy. „Willa” to książka, po przeczytaniu, której miałam wypieki na twarzy i gęsią skórkę na ciele, ale… nie mogę jej zaliczyć do lektur mojego życia. Nie chciałabym, aby mnie źle zrozumiano. Nie jest to kiepska powieść, ma wiele zalet, np. dynamikę, ciekawą fabułę, umiejętnie budowane napięcie. Dobrze się ją czyta. Coś mi w niej jednak przeszkadzało a zarazem przykuwało uwagę. Nie umiem jednoznacznie określić, co to takiego. Niby byłam zdegustowana topornością języka, pewną sztucznością przedstawionej historii, ale nie mogłam się od niej oderwać. Niby książka wydała mi się kiepska literacko, bez poezji, bez polotu, bez plastyki i obezwładniającego realizmu. Ale opowiada tak niesamowitą, oryginalną historię, że hipnotyzuje, wciska w fotel i nie pozwala opuścić go przed końcem lektury. Są tu elementy paranormalne (zjawy w piwnicy), lecz odpowiednio ograne, przedstawione, jako wizje i sny, co sprawia, że nic metafizycznego się nie dzieje. Tyle, że wyobraźnia pracuje. Duża dawka erotyzmu to jedna z cech charakterystycznych tej powieści. Czy to minus? Zależy, co kto lubi. Sceny łóżkowe nie są specjalnie rozbudowane, ani nazbyt wulgarne. Może jest ich trochę za dużo. Przytłaczają opowieść, ale są jej nieodłącznym składnikiem, bohaterami historii są przecież dwa młode małżeństwa. Marzena i Artur Rościccy oraz ich poprzednicy Ewa i Piotr Załęscy. Mieszkają w Warszawie, w pięknej willi, która wyciąga z ich podświadomości skrywane i tłumione dotąd złe emocje oraz skłonności. „Willa” to także obraz wyzwalania się kobiety spod władzy męża – psychopaty, niestroniącego od rękoczynów. Oto portret głównej bohaterki Marzeny: odarta z miłości rodziców adopcyjnych, upokarzana i odtrącana, wychowana w poczuciu winy i własnej niedoskonałości. Żebrząca o uczucie, gotowa na każdą ofiarę, byle doświadczyć bliskości i ciepła. Dała się omotać i zwieść. Stała się kaprysem męża, zabawką, trofeum, którym chwalił się wśród znajomych. Nie miała własnej woli, żyła pod jego dyktando, za jego przyzwoleniem. Nie jest początkowo świadoma jak jej losy splatają się z życiem matki, której jej pozbawiono. Zarówno Ewa, jak i Marzena bardzo tęskniły za sobą i tak się kochały, że siła ich uczuć przerwała tamę śmierci, okrutnego rozdzielenia i odarcia z najpiękniejszych chwil w życiu matki i córki. Dla mnie najbardziej wstrząsający moment powieści to ten, kiedy pobita przez męża Marzena, uwięziona w ciasnej piwnicy, uświadamia sobie, że leży na grobie matki. Znamienne jest w tej historii to, że kobieta zapłaciwszy wysoką cenę za poznanie prawdy, doznaje wyzwolenia. Świadomość miłości rodziców pobudza ją do wyjścia z cienia i stania się pewną siebie kobietą.
Lektura obfituje również w obrazy mężczyzn, którzy sensu życia upatrują w tyranizowaniu, kontrolowaniu i prześladowaniu ukochanych kobiet. I chyba słowo „ukochanych” jest użyte przeze mnie na wyrost. Powinnam napisać raczej pożądanych kobiet. Takie przedmiotowe traktowanie bliskiej osoby prowadzi do porażki związku, a także do klęski osobistej tyrana. (Przykład Piotra Załęskiego).Mimo, że powieść „Willa” przypomina baśń, a morałów ma nawet kilka np., że pozory mylą, że miłość rodzicielska buduje pewność dziecka, to nie zalecałabym jej czytać dzieciom. To pozycja dla dojrzałych, zdystansowanych czytelników poszukujących mocnych wrażeń.
Jolanta Domagała