Recenzja książki „Trzepot skrzydeł”.

Członkostwo w Dyskusyjnym Klubie Książki daje mi łatwiejszy dostęp do nowości wydawniczych, do pozycji, o których mówi się w programach poświęconych literaturze, które widzi się na półkach księgarni. Jednak podczas klubowych rozmów można usłyszeć o książkach wydanych już jakiś czas temu, które przeszły bez większego echa, a z całą pewnością zasługują na to, żeby poświęcić im uwagę.

„Trzepot skrzydeł” Katarzyny Grocholi to wydana w 2008 roku książka, która dotyczy trudnego i niestety zawsze aktualnego problemu przemocy domowej. Autorka za pomocą bardzo prostych środków snuje swoją opowieść, która przykuwa uwagę, nie pozwala odłożyć książki na później i pozostaje w myślach długo po przeczytaniu ostatniej kartki. Nie epatuje nieszczęściem swojej bohaterki, nie opisuje z detalami jej trudnej codzienności. Nie zmienia to jednak faktu, że są w tej książce sceny, kiedy czułam się porażona ogromem okrucieństwa, jakiego doświadcza Hanna i nie mogłam powstrzymać łez, tym bardziej, że są to sceny tak bardzo szczere, prawdziwe, przekonujące. Nie ma tam żadnego fałszu, żadnej przesady. Odnosiłam wrażenie, jakbym siedziała naprzeciw kobiety, która cichym, urywanym głosem opowiada mi swoją trudną historię. Opowiada o lęku, „że coś się stało” albo, „że coś się stanie” i jakimś nieokreślonym braku, który odczuwała od dzieciństwa. O tym, jak w małżeństwie zobaczyła szansę na to, żeby wreszcie „czuć się ważna, jedyna i chroniona”. O tym jak czuła się szczęśliwa, a potem „właściwie” szczęśliwa, bo w jej związku zaczęło coraz bardziej brakować miejsca dla niej samej i dla jej potrzeb, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziała, że „jej świat zmienia się, zmniejsza, kurczy”. Było jej coraz bardziej źle w swoim domu, ale „przecież po ślubie zmienia się wszystko, trzeba iść na kompromis” i co najważniejsze – tego mała Hania nauczyła się w domu – „rodzina jest najważniejsza, nie można jej bezkarnie założyć, a potem bezkarnie odłożyć, zlikwidować”. I chociaż jej mąż pozornie wydawał się takim dobrym, kochającym człowiekiem, to tylko ona poznała jego dwie twarze „dwie osoby, z których jedna zabija, a druga przeprasza” i ona tylko zrozumiała, że słowa bolą tak samo jak kopniaki, chociaż nie pozostawiają śladów.

Czytając „Trzepot skrzydeł” trudno nie zadać sobie pytania, które nasuwa się i wtedy, gdy
z taką sytuacją mamy do czynienia w rzeczywistości: dlaczego??? Dlaczego Hanna utknęła na długo w tym wyniszczającym ją układzie? I tu zaskoczenie, bo autorka nie daje najprostszej odpowiedzi, że zaniedbana przez rodziców dziewczynka tak bardzo pragnęła być kochana, że pozwoliła się tak traktować, bo i tak nie miała dokąd iść, gdzie szukać pomocy. Rzeczywiście w rodzinnym domu Hanny czegoś zabrakło… Może roczna nieobecność ojca była dla wrażliwej dziewczynki taką traumą… Może zabrakło umiejętności okazywania uczuć
i szczerych rozmów… A może kluczem do zagadki są te słowa głównej bohaterki: „w naszej rodzinie przepis na miłość brzmiał tak: im bardziej się o ciebie martwię, tym bardziej cię kocham”. Może Hania opacznie rozumiała to martwienie się, jako brak wiary w jej siły, w jej możliwości i podejmując decyzję o ślubie nie przyjmowała uwag swoich bliskich, a potem nie skarżyła się, żeby ich nie martwić i żeby nie usłyszeć „a nie mówiłam!”.

Jest jeszcze jedno pytanie! Jak to się dzieje, że kobieta taka jak Hanna nie broni się, nie szuka pomocy, dlaczego staje się ofiarą przemocy domowej? Katarzyna Grochola po mistrzowsku, dokładnie i precyzyjnie pokazuje, jak powoli i niepostrzeżenie miłość i chęć zadowolenia ukochanej osoby zostaje zastąpiona przez obezwładniający strach. Jak świat zewnętrzny przestaje istnieć i pozostaje tylko oprawca i jego ofiara i wydaje się, że nie ma ratunku, bo przewidywanie i unikanie sytuacji, które mogą spowodować wybuch, pochłania wszystkie siły fizyczne i psychiczne. Cóż, kiedy „o tym wszystkim wiesz dopiero wtedy, gdy z nim żyjesz. Nie wcześniej. To jest tak, jak doświadczenie śmierci, o tym, jak ona jest, wiedzą tylko ci, co już umarli”. To bardzo ważne słowa, które powinno się przytaczać tym osobom, które uważają, że kobieta w takiej sytuacji ponosi część winy za to, co się z nią dzieje i osądzają ją niemal tak samo surowo jak tego, który ją krzywdzi. Są też w tej książce inne słowa, które z kolei powinny być mottem dla wszystkich kobiet, nie tylko tych, których dotyczy problem przemocy domowej: „Na tym to właśnie polega, że to tylko ty jedna jesteś odpowiedzialna za to, co się z tobą dzieje. Z tobą, A NIE Z NIM”.

Gdyby to ode mnie zależało, to książka „Trzepot skrzydeł” byłaby lekturą obowiązkową na lekcjach wychowania do życia w rodzinie.  Nie mam jednak takiej władzy, więc zadbam, żeby przynajmniej moje córki ją przeczytały i żeby dzięki temu (między innymi) trzepot
w ich sercach nie wynikał nigdy ze strachu, ale był trzepotaniem skrzydeł odwagi i wiary we własne siły. G.R.R. Martin napisał: „Czytelnik może żyć życiem tysiąca ludzi, zanim umrze. Człowiek, który nie czyta ma tylko jedno życie”. Cieszę się, że są takie książki jak „Trzepot skrzydeł”, dzięki którym każda czytelniczka może prześledzić trudne koleje losu Hanny
i może dzięki temu zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa, jakie czyhają na nią w jej jednym jedynym i wyjątkowym prawdziwym życiu.

Anna Leska

DKK Chęciny

 


 

,